5 cze 2017

Zazdrość i zaufanie; Skrytość i otwartość.

 Ostatnio spotkałem się z sytuacją gdzie dziewczyna krytykowała swojego chłopaka, narzekała na niego, i nie przykułoby to zbytnio mojej uwagi, gdyby nie fakt co dokładnie było tematem narzekań. Otóż narzekała na to jaki jest zazdrosny. Całość mnie dość mocno zdziwiła, bo znam człowieka (może mniej może bardziej), nie pasowało mi to do jego charakteru. Mówiła jak jest zazdrosny o wszystko i o wszystkich. W tamtym momencie rozbawiło mnie to, uznałem takie zachowanie za dziecinne, i niedojrzałe, ale po fakcie zacząłem się zastanawiać nad tym wszystkim. Po przywołaniu wszystkich swoich wspomnień, doświadczeń, zasad życia społecznego jaki kiedykolwiek udało mi się zauważyć i zrozumieć, dostrzegłem błąd w swoim osądzie.
 No ale od początku, w naszym społeczeństwie przyjęło się że facet ma być twardy, pod względem fizycznym jak i psychicznym, a jako że rola sprawności fizycznej spada, tym większy nacisk kładziony jest na psychikę. Może to niektórych zdziwić, ale facet to mimo wszystko też człowiek. Jest to bezpośrednio powiązane z tym że także mamy uczucie (i śmiem sądzić że w wielu kwestiach niewiele różniące się od tych które posiadają kobiety), ale przez presję społeczną (od facetów wymaga się aby byli macho, samcami alfa) już jako kilkuletnie dziecko można usłyszeć klasyczne "chłopaki nie płaczą". Przez taką postawę mały dzieciak nie może "na spokojnie" uczyć się radzenia z emocjami, zamiast tego duszenie płaczu, trudnych emocji jest premiowane.
 W momencie kiedy sami rodzice potrafią tak do człowieka mówić, nie ma wtedy poczucia że można im ufać, zwierzać się, a jeśli człowiek nie jest blisko kogoś innego z rodziny, czy też nie spotkał nikogo kto mógłby stanowić dla niego oparcie robi się trudno, nawet bardzo. Grzech pierworodny takiego podejścia objawia się chyba najmocniej w czasie pierwszych związków, kiedy to zimny, wydawało by się nieczuły facet wdaje się w związek, wzajemne relacje, wzajemne zaufanie i zrozumienie. Jeśli zbytnio zaufa, jeśli zbyt szybko otworzy się na drugiego człowieka może się bardzo niemiło zaskoczyć, wprost rozczarować. Takiego faceta i sytuację taką można porównać do kota który postanawia pokazać swój brzuch i dać się po nim głaskać doświadczony kontaktem z człowiekiem który głaszcze go i pieści, lecz jeśli jednak decyzja ta będzie zbyt pochopna można zostać bardzo zranionym, do tego jeszcze w czuły punkt.
 Jeśli skonfrontujemy to z wszechobecnym mówieniem że powinno się "otwierać na ludzi" rodzi się pytanie, jaką formę ma przybrać takie "otwieranie"? Rozmowę z każdym chętnym, z podniesioną przyłbicą? Czyżby o taki poziom szalonego "otwarcia się" chodził? Bo osobiście zawsze odnosiłem wrażenie że takie rady sprowadzały się do zostawienia całej mentalnej zbroi w cholerę i wyjście do świata wokół i do ludzi, nie wrogów i potworów, ale widocznie cały czas byłem w błędzie.
 Jest jeszcze jedna rzecz której nie pojmuję, jako że człowiek jest istotą stadną i aby poprawnie funkcjonować musi być częścią społeczności, więc kontakty i więzi międzyludzkie są wymaganie, czemu zamiast budować relacje (zdrową najlepiej) czy nawet żyć w symbiozie na zasadzie wspólnego wspierania się (niczym dwa pochylone ku sobie kolumny) to ludzie jedni drugich wykorzystują w sposób tak jawny i bezceremonialny, jako że czasy się zmieniają (a może było już tak od czasów niepamiętnych?) coraz częściej widzę że to dziewczyna nieszczęśliwie zakochana, albo z dużymi problemami w związku (rzekomo) szuka partnera, i w momencie kiedy partner po zobaczeniu że tamta osoba tak się otworzyła, nie dość że stara się jej pomóc z sił całych to jeszcze samemu często się otwiera, po to tylko aby zaraz zostać odrzuconym. W takich momentach w człowieku odzywa się wewnętrzny opiekun, taki wielki samiec (a może i trochę instynkt rodzicielski) przez co zwykle człowiek zaczyna szybko żywić bardzo silne emocje, a jak wiemy z miłości do nienawiści droga wcale taka długa nie jest. W momentach takich jak ten zastanawiam się, jak jest przyczyna czegoś takiego, jakie jest tego podłoże? Czy jest to może perfidnie ułożony plan, aby samemu się podbudować kosztem innej osoby, dostać wsparcie, a w momencie kiedy nadejdzie kolej na rewanż wycofanie się i tym samym pozostawienie człowieka na pastwę losu, czy może całość to podążanie za porywistym nurtem uczuć, który (jak każdy żywioł) bywa niebezpieczny.
 Mając to wszystko na uwadze wróćmy do sytuacji z początku, w momencie kiedy znajoma ta wiedziała jak reaguje jej chłopak nie widziała nic złego w informowaniu go o wszystkich sprośny żartach jakich była światkiem, czy (chyba) czysto "śmiechowych" sytuacjach kiedy ktoś usiadł jej na kolana (nie koniecznie inna koleżanka) a później narzekać na to że jej chłopak najchętniej zamknąłby ją w pokoju tak aby nikt poza nim nie miał do niej dostępu, i jak nie mam wielu informacji na temat ich związku czy tamtej konkretnej sytuacji, tak całość wydaje mi się niezbyt okej w obie strony.
Inną dość ciekawą sytuacją w kontekście tych rozważań, był kawałek historii zasłyszanej w czasie rozmowy, iż chłopak innej znajomej po wypiciu (wychodzi na to) dość znacznej ilości alkoholu pochwalił się swojej własnej dziewczynie że idzie do koleżanek niżej. Nie uznaję się na siłach, czy w możliwości komentowania sytuacji (z racji niemal zerowej wiedzy na temat sytuacji czy związku tej dwójki znajomych), ale zastanawia mnie takie zachowanie, co się stało że tak się zachował, bo jak samo zejście do koleżanek niżej może mieć wiele powodów czy znaczeń (niekoniecznie w jakikolwiek sposób nacechowane czymkolwiek), tak i samo mówienie o tym może mieć dwa znaczenia, albo raport o zaistniałej sytuacji, by przyznać się co się dzieje (może to wzbudzić poruszenia, ale mówienie tego powinno raczej wykluczyć możliwość istnienia "niecnych celów") z drugiej, może głównymi figurami w całym zajściu były rzeczone koleżanki, a właśnie jego własna dziewczyna? Jaki był cel tego wszystkiego, i jaki powód? Czyżby czuł się niedoceniany? Niedowartościowany, próbował desperacko zwrócić na siebie uwagę? A może była to chwila jego słabości (w tamtym momencie byli rozdzieleni przez jakiś czas)? Czy może nie miało to żadnego większego celu czy znaczenia dla niego, ot taki wybryk, jednak z dość dużymi konsekwencjami?
 Nie mnie oceniać te sytuacje, nie czuję się w tym momencie na siłach, by wykonać cokolwiek, nie chcę (przynajmniej w tym momencie) dowiedzieć się o co chodziło, pomóc czy nawet właśnie oceniać, ale jeśli jednak w moim natłoku myśli (również pisanym pod wpływem ogromnych emocji, do tego stopnia że aż mam zawroty głowy) zbyt subiektywnie oceniłem czy opisałem całą sprawę, lub po prostu poczuli się dotknięci tym postem, nie życzyli sobie go, proszę raz jeszcze o wybaczenie, potrzebowałem się tego pozbyć. Jeśli zrobiłem to waszym kosztem przepraszam i pozdrawiam wszystkie osoby wymienione (nie wprost) w tym poście.





Bardzo, ale to bardzo emocjonalny post.

Więc dziś uderzyło mnie jak wiele spraw, problemów które mnie dotknęło jest powszechnych, jak często rzeczy takie się zdarzają. Od kumpla który zwiedziony poczuciem bezpieczeństwa otworzył się przed dziewczyną i został mocno zraniony, przez to że czuje się on porzucony, samotny, nie zrozumiany, taki bezsilny (notabene w sposób w jaki ja sam czuję się na co dzień, wiele się od swojego kumpla nie różnie, mimo iż wydaje mi się że jestem taki silny, niezależny, iż myślę że sam jestem sobie poradzić z własnymi problemami, jak bardzo to wszystko jest wierutnym kłamstwem.); kończąc na moim własnym bracie który jest w sytuacji w której byłem ja, a zdaje mi się sytuacja ta identyczna do mojej, kropka w kropkę.
I mimo iż bardzo współczuję swojemu bratu, i jak bardzo nie chciałbym mu pomóc, tak po prostu nie mogę na niego patrzeć bo przywołuje to moje dawne wspomnienia, wspomnienia sprzed ok 8 lat. Są one dla mnie na tyle dotkliwe i uciążliwe iż nie jestem wstanie patrzeć na własnego brata, któremu współczuję, któremu chciałbym pomóc, ale czuję taką niechęć i niemoc, brak sił, i którego traktuję tak jak sam kiedyś byłem traktowany.
Kiedyś myślałem że czymś naturalnym i stosunkowo pożądanym jest stan kiedy człowiek stara się zapewnić ludziom wokół coś czego nie miał, czego mu brakowało, coś czego odczuwał deficyt, niedobór. Ale dziś ujawniła się też ciemniejsza strona, wyżej opisane zachowanie kompensujące dawne braki i traktowanie ludzi tak jak człowiek samemu chciałby być traktowanym wymaga dużo siły, samo zaparcia. Dużo łatwiej płynie się z prądem, powiela się zachowania uznawane za częste i powszechne, wszakże nawet śmieci płyną z prądem, czyż nie? I bynajmniej nie chodzi mi tu o samo zjawisko podążania za wielką siła, gdyż może być ono przydatne do oszczędzania sił. Potępiam bezsilne podążanie, bezwład.
Nachodzi mnie więc refleksja, iż pewnie tak wiele na dobrą sprawę od ludzi wokół mnie się nie różnię, jak bardzo bym sam siebie nie oszukiwał, ile bym sobie nie wmawiał że jestem silny, niezależny, że wcale nie pragnę tak bardzo bezwarunkowego wsparcia, emocji, jak bardzo nie próbuję udowodnić sobie że odciąłem się od przeszłości, że poradziłem sobie z nią, że kontroluję swoje uczucia, popędy emocje, że odciąłem się od swoich uczuć, że zagubiłem je gdzieś w sobie. Wychodzi na to że tak długo budowane kłamstwa, cała nawałnica problemów z (na dobrą sprawę) samym sobą w końcu mnie dopadła, jak mocno mi się tym razem oberwie? Jak bardzo poturbowany z tego wszystkiego wyjdę (zakładając że wyjdę, ale raczej tak) i o ile wzmocni mnie (lub być może przerośnie i osłabi?), to wszystko się okaże, w krótszej lub dłuższej przyszłości.
Cały ten wpis był dość emocjonalny, pierwszą część napisałem dość dawno, ale pod wpływem emocji (których już teraz nie czuję tak mocno) [jeśli ją znajdę to dołączę i postaram się skleić obie części w całość, jeśli nie znajdę, to całość którą tu widzicie to druga cześć], druga zaś jest pisana tak na świeżo, że równie dobrze cały dzień mogłem pisać krwią swoje przemyślenia, tak bardzo druga cześć jest świeża, uczuciowa i „może zawierać śladowe ilości wnętrzności (i uczuć wewnętrznych i organów)”. Nie będę całości poprawiał poprawiał pod względem treści czy poprawności. W tym momencie nie dbam nawet o anonimowość. Zaryzykuję, dodaje go w niezmienionej formie, niech się dzieje wola nieba...
P.S. Jeszcze jedno, jeśli czyta to ktoś z moich bliskich, czy to ktoś z rodziny, czy może ktoś z mojego otoczenia (wskazuje łokciem (bo palcem nie można!) swoją klasę), więc taka drobna prośba, nie denerwujcie się na mnie zbyt mocno, za to co tu piszę, i w innych wpisach będę pisał. Zawsze staram się jak najuważniej przyglądać się światu, analizować go, by zrozumieć, z działania pod wpływem emocji rzadko kiedy wynika coś dobrego, więc zwykle z całych sił staram się obserwować wszystko wokół mnie, na tyle ile jestem wstanie, bo są momenty kiedy brakuje mi deficytowego zasobu jakim jest energia, wtedy patrzę miej uważnie, mniej dociekliwie. Ale nie jestem w stanie wytrzymać sam ze sobą, a co dopiero ze wszystkim spostrzeżeniami jaki mi się rodzą w głowie, muszę mieć jakiś sposób na upust tego wszystkiego, więc z góry przepraszam.

21 lut 2017

"Czemu się nie uczysz?"

Czemu się nie uczę?
Bo uważam to za farsę, masa wkuwania na pamięć nic nie znaczących, zmieniających rzeczy, informacji, ta "nauka" ma nam dać świetlaną przyszłość... ta... tak powinno być, tak jest urządzony ten świat, kto najlepiej się do niego dopasuje, najlepiej wstrzeli się w jego wymogi, będzie przezeń wynagrodzony, nagrodą będą dobre studia, gdzie wciąż będzie powielać modele zachowań z lat dziecinnych, ciągłe wkuwanie na pamięć, przymilanie się osobom na około, ciągła zabawy aby ugrać jak najwięcej w oczach ludzi dookoła robiąc jak najmniej, za dalsze wspaniałe powielanie durnego systemu zostanie obdarowany pracą... a przynajmniej powinien. Praca ta powinna dać mu pieniądze na rozruch, stabilizację finansową aby móc zacząć model pożyczkowy, życie na kredyt, ma stałą (w teorii) pracę, dostaje kredyt, kupuje dom, mieszkanie, i jako że spłaca kredyt zaciąga następne aby móc rozwijać swój majątek, swoją sytuację materialna, za wciąż zarabiane pieniądze spłaca te wszystkie kredyty, a kiedy jest blisko coś się psuje, aby nie było luki w tak pięknie wyglądającym obrazie zaciąga nowy kredyt, aby dziurę tę załatać, podbierając jednocześnie cegły z fundamentów aby załatać ścianę działową. Tak to powinno wyglądać, jednak jesteśmy prawdopodobnie u szczytu, zaraz cała ta zabawa się zepsuje, krzywa nie wytrzyma pod własnym ciężarem i wszystko poleci w dół, zamiast się wzbogacać przyjdzie czas spłacania, gdzie zamiast gromadzić dobra będziemy je powoli a systematycznie tracić aby spłacić wszelkie długi, swoje i nie swoje. Tego od nas wymaga społeczeństwo, abyśmy się dopasowali, abyśmy się przyłączyli, bo kto nie z nami ten przeciwko, jak nie kraczesz jak reszta to jesteś dziwny, podejrzany, coś z tobą nie tak, jeśli nie chcesz "uczciwego" sposobu na życie znaczy że chcesz kraść, jesteś niegodziwcem, alboś głupi. Jak do tej pory niemal każde z poprzednich pokoleń, które jesteśmy w stanie sięgnąć naszą pamięcią, żyło lepiej od swoich rodziców, a ci z kolei od swoich i tak dalej. Wszystko to było na kredyt, napędzane, nakręcane takim myśleniem iż dziecko powinno mieć więcej niż rodzice, znaczy że jest dobrym dzieckiem, a rodzice dobrymi rodzicami... a wszystko to na kredyt... Punkt w którym człowiek mógł uczciwie zarobić wykonując pracę i otrzymujący tyle ile ta praca była warta dawno minęły, aktualnie wszystko jest na kredyt, zabawna sprawa, jak wspinanie się po słupie, każdy startuje od zera, a jego zadaniem jest wspiąć się wyżej niż poprzednik, niż rodziciel, jak miejsce gdzie każdy sprawiedliwie, o własnych siłach mógł się wspiąć, dawno za nami, aby umożliwić przekroczenie tego punktu potrzebna była pomoc, kredyt, to nawet jego siła nie jest nieskończona, w końcu siła kredytu przerasta naszą siłę, ciężar u szczytu jest zbyt duży, całość się łamie, a my lecimy w dół, przez co nasi następcy, którzy wciąż muszą wspiąć się ponad nas, nie mają trudnego zadania, gdyż stoimy nadzy na ziemi, lecz cały czas nęcąc ich marchewką na kiju, gdzieś w chmurach zachęcamy aby dokonali tego co nam się nie udało, oczywiście nie jest to dla nich możliwe, więc którzyś z kolei z ich następców przekracza ów magiczny punkt własnych możliwości, napędzany wizją dawnego dobrobytu, utopii, i zaczyna nakręcać siebie i innych, całą tę zabawę aby znów wszystko mogło zadziałać.
Stoimy na granicy tego punku, po którym wszystko się wali, ludzie za nami nas poganiają, wręcz szturchają kijami abyśmy ruszyli dalej, więc większość idzie, może nawet jestem w śród nich.

30 cze 2016

Szczerość - dar utracony? Legenda?

 Witam, w czwartym już wpisie. Tematem który chciałbym dziś poruszyć jest obłuda. W wpisie tym chciałbym także zapytać się Was, głównie osób (nieco) starszych, czy za czasów PRLu ludzie naprawdę byli tacy zżyci? Czy może wciąż nie znosili się, ale trzymali się razem, gdyż tak było łatwiej?
 Co rusz męczy mnie ludzka obłuda, mimo, iż całkiem nieźle potrafię obserwować zachowania ludzi i je analizować, w moim odczuciu, to wciąż mam problem z dostosowaniem się do sytuacji gdy jestem w nią zamieszany, gdy "jestem aktorem na scenie" zamiast "widzem mającym wpływ na improwizację aktorów".
 W "środowiskach z przymusu" bardzo często człowiek spotyka się z oschłością innych ludzi. O tyle o ile gdy człowiek się już przyzwyczai, lub przestanie zwracać uwagę, jest to do przeżycia. Natomiast gdy spotka się grupę pod tytułem wszyscy bądźmy kumplami, która po organizacji jakiegoś wydarzenia, które oczywiście nie wypaliło, marudzi ehhh... Z poprzednią grupą to dopiero byliśmy zżyci, no to co z tymi, połowa sobie poszła bo im się nie chciało Ja osobiście mam odruch w stylu a może by się zaprzyjaźnić, skoro tak bardzo chcą", jak coś takiego się kończy? Gdy kończy się wydarzenie cześć ludzi zbiera się do domu, część zbiera się w grupy na "after party", pada hasło "chodźcie ludzie" skierowane wydawałoby się do wszystkich, po czym gdy człowiek pyta się czy aby na pewno można się przyłączyć dostaje odpowiedź w stylu "ja to w sumie nie wiem, jak dla mnie możecie zostać, ale spytaj się "organizatora"" (wodza grupy), to samo pytanie pada w kierunku kilku innych osób, sens odpowiedzi de fatco ten sam. Oczywiście czuć, może nie tyle co niechęć, co raczej tumiwisizm. Tu pada moje pytanie, czy kiedyś również było tak, że ludzie pomimo deklaracji przyjazności i otwartości na nowe kontakty, ludzie tak naprawdę mają gdzieś innych ludzi, zamykają się w swoich hermetycznych enklawach, i trzymają się z nimi dla poczucia trzymania? Czy kiedyś również zakłamanie i troszczenie się tylko o siebie była AŻ TAK powszechne?
 Osobiście nie rozumiem takiego podejścia, czy poczucie bycia częścią grupy jest takie silne i wspaniałe? Czy znów po prostu przejawia się ludzki strach przed nieznanym? Od kiedy Trafiłem do gimnazjum nie czułem przemożnej potrzeby bycia w grupie, gdyż wiedziałem, że zwłaszcza grupa ma swoich członków za nic, że w razie potrzeby sprzedaliby siebie nawzajem, gdyby mieli z tego powodu wymierne, choć puste korzyści? Nie rozumiem również fenomenu miliarda znajomych na facebooku, mnie osobiście nadmiar ludzi w znajomych na fb denerwuje, trudniej kontaktować się ze znajomymi... Trzeba uważać na wszystko, każdą udostępnioną treść, a te wszystkie wyrzeczenia, utrudnienia w imię... W imię czego? Chwalenia się masą znajomych? Poczucie ważności, gdy ktoś wchodzi na profil i widzi kilkuset ludzi, nibyznajomych, czy czuje że ma do czynienia z kimś ważnym?
 Człowiek oczywiście potrzebuje poczucia, iż ktoś się o niego troszczy, dba, martwi się. Chce mieć poczucie, iż ktoś zawsze mu pomoże, niezależnie od sytuacji. Lecz spójrzmy prawdzie w oczy, czy przypadkowy przechodzień udzieliłby nam wsparcia? Otoczyłby nas troską i opieką? Czy pomógłby z niemal wszystkim? Może i tacy ludzie poruszają się ulicami, lecz wątpliwe jest aby statystyczny przechodzień tak postąpił. W wielu instytucjach (i nie tylko z resztą) apeluje się o potencjalną pomoc osobom znalezionym gdzieś na ławce, pod jakimś murem lub w alejce. Mówi się aby sprawdzić czy z takimi ludźmi wszystko w porządku, nawet jeśli czuć od nich znaczną ilość alkoholu, gdyż osoba pod wpływem też może być potencjalnym zawałowcem. Wydaje się ogromne pieniądze aby walczyć ze znieczulicą, lecz czy przynosi to jakieś efekty? Czy pod względem nastawienia ludzi obecne czasy różnią się czymkolwiek? Zostawiam Was jak i siebie z tym tematem, w nadziei na jakieś przemyślenia. Do następnego razu!

25 cze 2016

Największy postrach ludzi... - Strach przed nieznanym! vol 2

 Zapraszam na kontynuację wczorajszego tematu!
 Są ludzie, u których sprawy mają się nieco inaczej. Ludzi w takim stanem nazywam Panami. Są to ludzie którzy sądzą, iż całe ich życie jest stabilne, żyją swoim powszednim życiem nie martwiąc się niczym ponad codzienne problemy, gdyż myślą, iż zrozumieli cały świat (lub chociaż cześć która ich dotyczy, co jest chyba zabawniejsze, gdyż niemal każda sfera życia dotyka ich, mniej lub bardziej). Jako, że "rozumieją" świat ich otaczający, oraz znając "fakt" jakim według nich jest to, iż cały świat jest stabilny, nic bez ingerencji się nie dzieje, nie mają czego się bać, żyją sobie spokojnie w przeświadczeniu, iż są Panami. Wizja takiego życia jest, nie powiem, kusząca, do moment... Jeśli cały (ich) świat się zacznie walić najczęściej nie rozumieją co się dzieje, gdyż myśleli, że nad wszystkim panują, błąd, duży błąd. Osobiście uważam, że takie osoby w dogodnym dla nich momencie (tak aby nic im się nie stało) należy uświadomić, że tak naprawdę gramy bardzo nieistotne skrzypce w tym koncercie, a części dla nas najważniejsze gramy zupełnie tego nieświadomi. Na zakończenie tej części wpisu, aby nie było niejasności, wcale nie czuję się wszechwiedzący, raczej wyznaję maksymę "Wiem, że nic nie wiem." Stąd pomysł na tematykę bloga, spisuję swoje przemyślenia i upubliczniam je aby móc skonfrontować je z innymi opiniami, oraz aby wspomóc zasięgnąć przemyśleń na tematy nad którymi nie myślałem. Mam dziwne wrażenie, iż nikomu życia nie starczy aby przeanalizować cały świat, z tego też powodu chcę połączyć siłę z innymi ludźmi, by siłą całej społeczności spróbować coś poruszyć. Tyle z mojej "małej" dygresji która zapewne jest dłuższa od treściwej części tegoż wpisu.
 Ostatnim zaś typem człowieka, jaki na ten moment życia zdążyłem zauważyć i poskładać w głowie jest właśnie człowiek strachliwy. Człowiek który to być może jeszcze niedawno był Panem, lecz stało się coś, co na swój sposób go oświeciło, lecz boi się tego co może dojrzeć, boi się wniosków do których może dojść. Jest to człowiek który ma dość nikły wybór, gdyż może starać się powrócić do poprzedniego życia, co z resztą nie zawsze jest możliwe, lecz także ma czas, więc nie musi się spieszyć ze zmianą życia. Tacy ludzie mają paradoksalnie najłatwiej, jak i najtrudniej w drodze do życia osób analizujących otaczający ich świat. Tacy ludzie przełamali już niewiedzę, lecz czują też strach, duży strach, gdyż najczęściej jest to albo droga nieznana, albo droga od tak dawna nie używana, iż całkowicie zarosła, o której nic nie wiadomo, gdyż teraz może być tam cokolwiek.
 Po (dość umownym) odseparowaniu tychże grup od siebie pozostają nam ludzie, mniej lub bardziej rozmyślający nad tym co się dzieje. Ze wszystkimi tego zaletami (są jakieś znaczące?) oraz wadami (długo by wymieniać). Tu dochodzimy do kolejnej głębokiej myśli, zapewne wszystkie te grupy (i podgrupy, i podgrupy tamtych podgrup) są na swój sposób ważne, i powinny zostać w równowadze.
 Czy tak właśnie pozostaje? Czy równowaga ta jest zachwiana? Tego nie wiem, kolejna bolesna rzecz dla mnie, boląca niczym cierń w oku, jest taka, że wszystkie moje przemyślenia zamykają się w fazie przemyśleń. Nie mam dostatecznej wiedzy, by móc skonfrontować moje teorie z praktyką. Jeśli macie takowe, albo własne przemyślenia nie bójcie się ich wyrazić, czasem potrzeba jednego kroku do przygody.

24 cze 2016

Największy postrach ludzi... - Strach przed nieznanym!

 Witam bardzo serdecznie! Dziś o tym czego większość ludzi, jeśli nie wszyscy, się boi... Czyli o nieznanym! Strach jest nieodłącznym elementem życia wszystkich (znanych nam) istoto, mniej lub bardziej rozumnych. Strach jest naturalną reakcją na coś co może być dla życia lub zdrowia niebezpieczne... Czyli wszystko! Albo inaczej... Brak czegoś może być szalenie niebezpieczny, a mowa tu o informacjach.
 Tak już jest, iż boimy się tego co nieznane, gdyż to co nieznane może być niebezpieczne! Jest to podstawowy mechanizm życia, jeśli dobiera ono dostatecznie dużo bodźców, iż nie wystarcza już zwykłe czucie czegoś, jeśli istota ma dość dużo informacji, że zaczyna je przetwarzać pojawia się postrzeganie świata. Postrzeganie jest niczym innym jak zbieraniem informacji o tym co nas otacza, oraz późniejszym przetwarzaniu tychże informacji. Kiedy pojawia się przetwarzanie informacji pojawia się obawa przed brakiem tychże, no bo jeśli nie wiemy co kryje się za krzakiem, może być tak, iż czyha tam coś niebezpiecznego. Strach zaś jest po to by zwiększyć szansę na przeżycie, no bo jeśli robimy coś niebezpiecznego, a nie musimy tego robić niepotrzebnie ryzykujemy życie własne, jak i niekiedy ciągłość gatunkową.
 W obecnym świecie nic nie jest czarno-białe, tam gdzie mamy poczucie, iż coś jest za darmo, iż nic nie tracimy, tam jest najwięcej ukrytych "haczyków". Działa to również w drugą stronę, jeśli mamy coś co nas dużo kosztuje, a nie widzimy na pierwszy rzut oka zysków, nawet nie zastanawiamy się nad takim posunięciem (jeśli mamy wybór), a niespodziewane pozytywy zawsze są najprzyjemniejsze. Jeśli "piszemy się na coś" gdzie mamy niby jasno postawione warunki, a niespodziewanie (dla nas, gdyż nie zwieliśmy wszystkiego pod uwagę) otrzymamy "coś miłego" niejako ekstra (nie było to ujęte w zyskach i stratach) czujemy iż ugraliśmy więcej niż powinnyśmy, czujemy się zadowoleni ze swojej ciężkiej pracy i cieszymy się zyskami. Lecz niewiele osób (chciałoby się rzec w dzisiejszych czasach, ale czy aby na pewno?) godzi się z myślą iż mają zrobić coś na co niezbyt mają ochotę nie widząc w tym swojego zysku. Czy często widujecie kogoś z nastawieniem "ja niedużo tracę, ledwo pół godziny życia, a bardzo komuś pomogę?", jakoś śmiem wątpić. Dodatkowo często dochodzi właśnie strach. Podróż po malowniczych zakątkach europy, za półdarmo, bo autostopem? Niesamowita i niezapomniana wycieczka w góry ze znajomymi? Brzmi świetnie, ale kiedy pierwsza euforia opadnie zaczynają dopadać nas lęki, niepewność, strach. A co jeśli trafimy na jakiegoś psychola? Albo zaatakuje nas dzikie zwierzę? Zejdzie lawina? Są to rzeczy których nawet statystyką ciężko niekiedy określić, a kiedy chodzi o życie mało kto ufa statystyce. Dlatego ludzie boją się robić rzeczy im nieznane. Jeśli chodzi o ekstrema problem jest nieduży, najwyżej wakacje będą nieco mniej niezapomniane (A może to i lepiej? W końcu ciężko zapomnieć bliskiego spotkania z psychopatycznym seryjnym mordercą, zakładając, iż takowe się przeżyje.), ale jeśli w grę wchodzi coś tak przyziemnego jak np. zjedzenie kebaba, czy pisanie bloga to może być to irytujące.
 Prawdziwe schody zaczynają się jednak kiedy ludzie nie chcą odkryć tego co ich otacza. kiedy nie chcą myśleć nad swoim życiem. Być może znajdzie się ktoś na sali (jeśli w ogóle znajdzie się ktokolwiek) i krzyknie "To przecież nic strasznego! Ja codziennie nad tym myślę! I żyję! Mam się dobrze, nic mi nie dolega.". To dobrze, jednak nie zapominajmy o statystycznym Kowalskim.Statystyczny obywatel nie jest taki dociekliwy, kiedy idą wybory albo kieruje się sympatiami, albo spotami wyborczymi. A nawet jeśli zajrzy do internetu sprawdzi pierwszy link w wyszukiwarce, może czasem drugi i trzeci.
 Skąd to się bierze? Niemal na pewno cześć ludzi jest uwaga... Zbyt przepracowanych. To nie żart, nawet osobie w moim wieku udało się usłyszeć o słynnym "Czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy". Słynne czasy PRLu, gdzie oficjalnie czas pracy wynosił 6 godzin, a praktycznie ludzie przychodzili do pracy pogadać, gdyż przysłowiowej roboty nie starczało dla wszystkich. To już nie są te czasy, teraz niemal nic nie jest "publiczne" (według definicji wielu polaków czytaj niczyje). Nie, teraz niemal wszystko jest prywatne, teraz każdy dba o produkcyjność, o wydajność (z lepszym lub gorszym skutkiem). Teraz oficjalnie czas pracy to 8 godzin, lecz niejednokrotnie jest to 10, 12, niekiedy 14! Co gorsze niekiedy bez zapłaty za nadgodziny, byle tylko utrzymać posadę. Więc taki styrany człowiek wraca do domu, podgrzewa gotowe danie, siada przed telewizorem, aby mieć poczucie iż dostarczona została rozrywka i idzie spać, całą procedurę powtórz. Do takich ludzi nie można mieć pretensji iż nie myślą tyle ile powinni, nie mają czasu ani siły, pretensje można mieć co najwyżej iż nic z takim stanem nie robią (statystycznie).
 Resztę przedstawię w następnym wpisie. Wychodzę z założenia, iż zawsze lepiej pozostawić lekki nie dosty, aniżeli przesyt. Pozdrawiam!

23 cze 2016

Czy myślenie boli? - przemyślenia na temat myślenia!

 Witam was w kolejnym spisie! Dziś porozmyślam sobie na temat myślenia właśnie, serdecznie zapraszam!
 Gdzie bym się nie znalazł prześladuje mnie jedna sprawa... a mianowicie ludzka bezmyślność. W formie wszelakiej. Rozumiem, że nikt nie jest alfą i omegą, że błędy te są popełniane również przez ludzi, a w ludzkiej naturze leży mylenie się. Ale to, co niekiedy człowiek widzi przechodzi ludzkie (i nie tylko) pojęcie. Pomijam już różne zabawne (mniej lub bardziej) zdjęcia ukazujące różne błędy, głupie decyzje, lub po prostu przeoczenie czegoś, ale myślenie nad tym, co nas otacza, jak wielu ludziom dookoła się to zdarza? Może jestem ewenementem, ale często zdarza mi się myśleć, co właściwie widzę, słyszę. Próbuje racjonalnie wyjaśnić świat, i wszystko, co mnie otacza. Często zdarza mi się sytuacja gdzie myślę nad czymś, oraz konfrontuję to z dawnymi przemyśleniami. Dość popularnym wynikiem jest, iż wcześniej coś przeoczyłem, nie dopatrzyłem czegoś, lub po prostu moje wartości uległy zmianie, przez co moje myślenie było błędne, mój osąd był zły, niewłaściwy z dzisiejszego punktu widzenia.
 Czasami wdaję się z ludźmi z mojego otoczenia dyskutować, na mniej lub bardziej poważne tematy. Zdarza się, że dyskutujemy na temat, który w jakimś stopniu mnie interesuje, lub na temat, nad którym myśleliśmy podobną ilość czasu, gdy dochodzi do konfrontacji słownej wiele osób (które w mniejszym lub większym stopniu są traktowani, jako wyższa warstwa intelektualna, niekiedy grupa ta jest nazywana elitą intelektualną młodego pokolenia) zaczyna albo się burzyć, denerwować, stają się gniewni przez wysuwane przeze mnie tezy i argumenty (a nie są to raczej rzeczy wzięte z księżyca, czy skądkolwiek lecz rzeczy logiczne i trzymające się tematu), lub w momencie gdy tracą grunt pod nogami (czują iż przegrywają mocno dyskusję) wycofują się z walki na argumenty.
 W takim momencie nachodzą mnie przemyślenia, dlaczego się tak zachowują? Pomijając fakt, że znamienita część nie jest całkowicie zainteresowana tematem, lub uaktywnia się w momencie, gdy widzi, iż temat jest popularny, burzliwy, a i tak ich wkład w dyskusję kończy się na zacytowaniu fragmentu literatury, źródła bez podania kontekstu i co przez to rozumie. Skąd taka reakcja? Miałem przypadki "batalii" słownych, gdzie każda ze stron próbowała "nawrócić" przeciwników na swoją stronę, przekonać ich do swojej racji. Potyczki takie były długie, zażarte, wycieńczające, a ich efekt (poza przypadkami, kiedy nikt nie przekonał przeciwnika, lecz sam też nie jest przekonany do jego racji na tyle by przestąpić na jego stronę, w takim wypadku było wypunktowywanie, co było przekonujące a co nie, i przyznaniu częściowej racji (według odczucia)) były takie, iż ktoś głęboko zamyślony przyznawał rację i zaczynał zastanawiać się nad tym gdzie popełnił błąd w swoim rozumowaniu, iż uznawał wcześniej stanowisko przeciwne za najsłuszniejsze. Jednak w pewnym środowisku (którego opuścić nie mogę) jeszcze nigdy poza jednym jedynym przypadkiem nie było (znajoma powiedziała, iż zgadza się z moim stanowiskiem, lecz wciąż nie usłyszałem niczego konstruktywnego od niej) nigdy się to tak nie kończy. Reakcja moich znajomych to albo wycofanie się i uaktywnienie syndromu "oblężonej twierdzy" albo agresja w moim kierunku, jak gdyby rękoma i nogami próbowali się sprzeciwić temu, co mówię, ich trud był ogromny (jak gdyby próbowali przeciwstawić się sile ciążenia), więc założyć można, że w momencie desperackiej obrony swojego stanowiska byli bardzo związani z tym, co mówili, było to dla nich ważne. Lub po prostu nie chcieli przegrać, za wszelką cenę.
 Zakładając pierwszy wariant zdarzeń, dlaczego tak zaciekle bronią sowich poglądów, niekiedy wbrew logice? Czyżby tak bardzo bali się konfrontacji ze swoimi myślami, iż woleli stanąć na głowie, aby do tego nie dopuścić? Czy może kosztować by ich miało takie rozważanie tak wiele czasu, energii? Czy ludziom w obecnym świecie aż tak brakuje czasu, siły i chęci na myślenie? Czy boją się wniosków, do jakich mogą dojść? Bardzo mnie to zastanawia. Jestem ciekaw Waszych opinii na ten temat. Serdecznie zapraszam do wyrażenia swojego zdania w sekcji komentarzy. Pozdrawiam bardzo serdecznie!
_________________________________

Apeluję, iż pisałem tutaj bardzo ogólnikowo, temat jest niezwykle rozbudowany, oraz zahacza bardzo mocno o inne tematy. Kolejną sprawą jest to, iż post przedstawia moje subiektywne odczucia, które są aktualne na dzień ich pisania, to, iż sądziłem coś na dany temat nie znaczy, że moja opinia jest stała, zastrzegam sobie do zmiany mojej opinii w każdym momencie bez podania przyczyny. Też jestem człowiekiem i codziennie się uczę, przez co mój światopogląd może się zmieniać. Dziękuję bardzo za  uwagę.