30 cze 2016

Szczerość - dar utracony? Legenda?

 Witam, w czwartym już wpisie. Tematem który chciałbym dziś poruszyć jest obłuda. W wpisie tym chciałbym także zapytać się Was, głównie osób (nieco) starszych, czy za czasów PRLu ludzie naprawdę byli tacy zżyci? Czy może wciąż nie znosili się, ale trzymali się razem, gdyż tak było łatwiej?
 Co rusz męczy mnie ludzka obłuda, mimo, iż całkiem nieźle potrafię obserwować zachowania ludzi i je analizować, w moim odczuciu, to wciąż mam problem z dostosowaniem się do sytuacji gdy jestem w nią zamieszany, gdy "jestem aktorem na scenie" zamiast "widzem mającym wpływ na improwizację aktorów".
 W "środowiskach z przymusu" bardzo często człowiek spotyka się z oschłością innych ludzi. O tyle o ile gdy człowiek się już przyzwyczai, lub przestanie zwracać uwagę, jest to do przeżycia. Natomiast gdy spotka się grupę pod tytułem wszyscy bądźmy kumplami, która po organizacji jakiegoś wydarzenia, które oczywiście nie wypaliło, marudzi ehhh... Z poprzednią grupą to dopiero byliśmy zżyci, no to co z tymi, połowa sobie poszła bo im się nie chciało Ja osobiście mam odruch w stylu a może by się zaprzyjaźnić, skoro tak bardzo chcą", jak coś takiego się kończy? Gdy kończy się wydarzenie cześć ludzi zbiera się do domu, część zbiera się w grupy na "after party", pada hasło "chodźcie ludzie" skierowane wydawałoby się do wszystkich, po czym gdy człowiek pyta się czy aby na pewno można się przyłączyć dostaje odpowiedź w stylu "ja to w sumie nie wiem, jak dla mnie możecie zostać, ale spytaj się "organizatora"" (wodza grupy), to samo pytanie pada w kierunku kilku innych osób, sens odpowiedzi de fatco ten sam. Oczywiście czuć, może nie tyle co niechęć, co raczej tumiwisizm. Tu pada moje pytanie, czy kiedyś również było tak, że ludzie pomimo deklaracji przyjazności i otwartości na nowe kontakty, ludzie tak naprawdę mają gdzieś innych ludzi, zamykają się w swoich hermetycznych enklawach, i trzymają się z nimi dla poczucia trzymania? Czy kiedyś również zakłamanie i troszczenie się tylko o siebie była AŻ TAK powszechne?
 Osobiście nie rozumiem takiego podejścia, czy poczucie bycia częścią grupy jest takie silne i wspaniałe? Czy znów po prostu przejawia się ludzki strach przed nieznanym? Od kiedy Trafiłem do gimnazjum nie czułem przemożnej potrzeby bycia w grupie, gdyż wiedziałem, że zwłaszcza grupa ma swoich członków za nic, że w razie potrzeby sprzedaliby siebie nawzajem, gdyby mieli z tego powodu wymierne, choć puste korzyści? Nie rozumiem również fenomenu miliarda znajomych na facebooku, mnie osobiście nadmiar ludzi w znajomych na fb denerwuje, trudniej kontaktować się ze znajomymi... Trzeba uważać na wszystko, każdą udostępnioną treść, a te wszystkie wyrzeczenia, utrudnienia w imię... W imię czego? Chwalenia się masą znajomych? Poczucie ważności, gdy ktoś wchodzi na profil i widzi kilkuset ludzi, nibyznajomych, czy czuje że ma do czynienia z kimś ważnym?
 Człowiek oczywiście potrzebuje poczucia, iż ktoś się o niego troszczy, dba, martwi się. Chce mieć poczucie, iż ktoś zawsze mu pomoże, niezależnie od sytuacji. Lecz spójrzmy prawdzie w oczy, czy przypadkowy przechodzień udzieliłby nam wsparcia? Otoczyłby nas troską i opieką? Czy pomógłby z niemal wszystkim? Może i tacy ludzie poruszają się ulicami, lecz wątpliwe jest aby statystyczny przechodzień tak postąpił. W wielu instytucjach (i nie tylko z resztą) apeluje się o potencjalną pomoc osobom znalezionym gdzieś na ławce, pod jakimś murem lub w alejce. Mówi się aby sprawdzić czy z takimi ludźmi wszystko w porządku, nawet jeśli czuć od nich znaczną ilość alkoholu, gdyż osoba pod wpływem też może być potencjalnym zawałowcem. Wydaje się ogromne pieniądze aby walczyć ze znieczulicą, lecz czy przynosi to jakieś efekty? Czy pod względem nastawienia ludzi obecne czasy różnią się czymkolwiek? Zostawiam Was jak i siebie z tym tematem, w nadziei na jakieś przemyślenia. Do następnego razu!

25 cze 2016

Największy postrach ludzi... - Strach przed nieznanym! vol 2

 Zapraszam na kontynuację wczorajszego tematu!
 Są ludzie, u których sprawy mają się nieco inaczej. Ludzi w takim stanem nazywam Panami. Są to ludzie którzy sądzą, iż całe ich życie jest stabilne, żyją swoim powszednim życiem nie martwiąc się niczym ponad codzienne problemy, gdyż myślą, iż zrozumieli cały świat (lub chociaż cześć która ich dotyczy, co jest chyba zabawniejsze, gdyż niemal każda sfera życia dotyka ich, mniej lub bardziej). Jako, że "rozumieją" świat ich otaczający, oraz znając "fakt" jakim według nich jest to, iż cały świat jest stabilny, nic bez ingerencji się nie dzieje, nie mają czego się bać, żyją sobie spokojnie w przeświadczeniu, iż są Panami. Wizja takiego życia jest, nie powiem, kusząca, do moment... Jeśli cały (ich) świat się zacznie walić najczęściej nie rozumieją co się dzieje, gdyż myśleli, że nad wszystkim panują, błąd, duży błąd. Osobiście uważam, że takie osoby w dogodnym dla nich momencie (tak aby nic im się nie stało) należy uświadomić, że tak naprawdę gramy bardzo nieistotne skrzypce w tym koncercie, a części dla nas najważniejsze gramy zupełnie tego nieświadomi. Na zakończenie tej części wpisu, aby nie było niejasności, wcale nie czuję się wszechwiedzący, raczej wyznaję maksymę "Wiem, że nic nie wiem." Stąd pomysł na tematykę bloga, spisuję swoje przemyślenia i upubliczniam je aby móc skonfrontować je z innymi opiniami, oraz aby wspomóc zasięgnąć przemyśleń na tematy nad którymi nie myślałem. Mam dziwne wrażenie, iż nikomu życia nie starczy aby przeanalizować cały świat, z tego też powodu chcę połączyć siłę z innymi ludźmi, by siłą całej społeczności spróbować coś poruszyć. Tyle z mojej "małej" dygresji która zapewne jest dłuższa od treściwej części tegoż wpisu.
 Ostatnim zaś typem człowieka, jaki na ten moment życia zdążyłem zauważyć i poskładać w głowie jest właśnie człowiek strachliwy. Człowiek który to być może jeszcze niedawno był Panem, lecz stało się coś, co na swój sposób go oświeciło, lecz boi się tego co może dojrzeć, boi się wniosków do których może dojść. Jest to człowiek który ma dość nikły wybór, gdyż może starać się powrócić do poprzedniego życia, co z resztą nie zawsze jest możliwe, lecz także ma czas, więc nie musi się spieszyć ze zmianą życia. Tacy ludzie mają paradoksalnie najłatwiej, jak i najtrudniej w drodze do życia osób analizujących otaczający ich świat. Tacy ludzie przełamali już niewiedzę, lecz czują też strach, duży strach, gdyż najczęściej jest to albo droga nieznana, albo droga od tak dawna nie używana, iż całkowicie zarosła, o której nic nie wiadomo, gdyż teraz może być tam cokolwiek.
 Po (dość umownym) odseparowaniu tychże grup od siebie pozostają nam ludzie, mniej lub bardziej rozmyślający nad tym co się dzieje. Ze wszystkimi tego zaletami (są jakieś znaczące?) oraz wadami (długo by wymieniać). Tu dochodzimy do kolejnej głębokiej myśli, zapewne wszystkie te grupy (i podgrupy, i podgrupy tamtych podgrup) są na swój sposób ważne, i powinny zostać w równowadze.
 Czy tak właśnie pozostaje? Czy równowaga ta jest zachwiana? Tego nie wiem, kolejna bolesna rzecz dla mnie, boląca niczym cierń w oku, jest taka, że wszystkie moje przemyślenia zamykają się w fazie przemyśleń. Nie mam dostatecznej wiedzy, by móc skonfrontować moje teorie z praktyką. Jeśli macie takowe, albo własne przemyślenia nie bójcie się ich wyrazić, czasem potrzeba jednego kroku do przygody.

24 cze 2016

Największy postrach ludzi... - Strach przed nieznanym!

 Witam bardzo serdecznie! Dziś o tym czego większość ludzi, jeśli nie wszyscy, się boi... Czyli o nieznanym! Strach jest nieodłącznym elementem życia wszystkich (znanych nam) istoto, mniej lub bardziej rozumnych. Strach jest naturalną reakcją na coś co może być dla życia lub zdrowia niebezpieczne... Czyli wszystko! Albo inaczej... Brak czegoś może być szalenie niebezpieczny, a mowa tu o informacjach.
 Tak już jest, iż boimy się tego co nieznane, gdyż to co nieznane może być niebezpieczne! Jest to podstawowy mechanizm życia, jeśli dobiera ono dostatecznie dużo bodźców, iż nie wystarcza już zwykłe czucie czegoś, jeśli istota ma dość dużo informacji, że zaczyna je przetwarzać pojawia się postrzeganie świata. Postrzeganie jest niczym innym jak zbieraniem informacji o tym co nas otacza, oraz późniejszym przetwarzaniu tychże informacji. Kiedy pojawia się przetwarzanie informacji pojawia się obawa przed brakiem tychże, no bo jeśli nie wiemy co kryje się za krzakiem, może być tak, iż czyha tam coś niebezpiecznego. Strach zaś jest po to by zwiększyć szansę na przeżycie, no bo jeśli robimy coś niebezpiecznego, a nie musimy tego robić niepotrzebnie ryzykujemy życie własne, jak i niekiedy ciągłość gatunkową.
 W obecnym świecie nic nie jest czarno-białe, tam gdzie mamy poczucie, iż coś jest za darmo, iż nic nie tracimy, tam jest najwięcej ukrytych "haczyków". Działa to również w drugą stronę, jeśli mamy coś co nas dużo kosztuje, a nie widzimy na pierwszy rzut oka zysków, nawet nie zastanawiamy się nad takim posunięciem (jeśli mamy wybór), a niespodziewane pozytywy zawsze są najprzyjemniejsze. Jeśli "piszemy się na coś" gdzie mamy niby jasno postawione warunki, a niespodziewanie (dla nas, gdyż nie zwieliśmy wszystkiego pod uwagę) otrzymamy "coś miłego" niejako ekstra (nie było to ujęte w zyskach i stratach) czujemy iż ugraliśmy więcej niż powinnyśmy, czujemy się zadowoleni ze swojej ciężkiej pracy i cieszymy się zyskami. Lecz niewiele osób (chciałoby się rzec w dzisiejszych czasach, ale czy aby na pewno?) godzi się z myślą iż mają zrobić coś na co niezbyt mają ochotę nie widząc w tym swojego zysku. Czy często widujecie kogoś z nastawieniem "ja niedużo tracę, ledwo pół godziny życia, a bardzo komuś pomogę?", jakoś śmiem wątpić. Dodatkowo często dochodzi właśnie strach. Podróż po malowniczych zakątkach europy, za półdarmo, bo autostopem? Niesamowita i niezapomniana wycieczka w góry ze znajomymi? Brzmi świetnie, ale kiedy pierwsza euforia opadnie zaczynają dopadać nas lęki, niepewność, strach. A co jeśli trafimy na jakiegoś psychola? Albo zaatakuje nas dzikie zwierzę? Zejdzie lawina? Są to rzeczy których nawet statystyką ciężko niekiedy określić, a kiedy chodzi o życie mało kto ufa statystyce. Dlatego ludzie boją się robić rzeczy im nieznane. Jeśli chodzi o ekstrema problem jest nieduży, najwyżej wakacje będą nieco mniej niezapomniane (A może to i lepiej? W końcu ciężko zapomnieć bliskiego spotkania z psychopatycznym seryjnym mordercą, zakładając, iż takowe się przeżyje.), ale jeśli w grę wchodzi coś tak przyziemnego jak np. zjedzenie kebaba, czy pisanie bloga to może być to irytujące.
 Prawdziwe schody zaczynają się jednak kiedy ludzie nie chcą odkryć tego co ich otacza. kiedy nie chcą myśleć nad swoim życiem. Być może znajdzie się ktoś na sali (jeśli w ogóle znajdzie się ktokolwiek) i krzyknie "To przecież nic strasznego! Ja codziennie nad tym myślę! I żyję! Mam się dobrze, nic mi nie dolega.". To dobrze, jednak nie zapominajmy o statystycznym Kowalskim.Statystyczny obywatel nie jest taki dociekliwy, kiedy idą wybory albo kieruje się sympatiami, albo spotami wyborczymi. A nawet jeśli zajrzy do internetu sprawdzi pierwszy link w wyszukiwarce, może czasem drugi i trzeci.
 Skąd to się bierze? Niemal na pewno cześć ludzi jest uwaga... Zbyt przepracowanych. To nie żart, nawet osobie w moim wieku udało się usłyszeć o słynnym "Czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy". Słynne czasy PRLu, gdzie oficjalnie czas pracy wynosił 6 godzin, a praktycznie ludzie przychodzili do pracy pogadać, gdyż przysłowiowej roboty nie starczało dla wszystkich. To już nie są te czasy, teraz niemal nic nie jest "publiczne" (według definicji wielu polaków czytaj niczyje). Nie, teraz niemal wszystko jest prywatne, teraz każdy dba o produkcyjność, o wydajność (z lepszym lub gorszym skutkiem). Teraz oficjalnie czas pracy to 8 godzin, lecz niejednokrotnie jest to 10, 12, niekiedy 14! Co gorsze niekiedy bez zapłaty za nadgodziny, byle tylko utrzymać posadę. Więc taki styrany człowiek wraca do domu, podgrzewa gotowe danie, siada przed telewizorem, aby mieć poczucie iż dostarczona została rozrywka i idzie spać, całą procedurę powtórz. Do takich ludzi nie można mieć pretensji iż nie myślą tyle ile powinni, nie mają czasu ani siły, pretensje można mieć co najwyżej iż nic z takim stanem nie robią (statystycznie).
 Resztę przedstawię w następnym wpisie. Wychodzę z założenia, iż zawsze lepiej pozostawić lekki nie dosty, aniżeli przesyt. Pozdrawiam!

23 cze 2016

Czy myślenie boli? - przemyślenia na temat myślenia!

 Witam was w kolejnym spisie! Dziś porozmyślam sobie na temat myślenia właśnie, serdecznie zapraszam!
 Gdzie bym się nie znalazł prześladuje mnie jedna sprawa... a mianowicie ludzka bezmyślność. W formie wszelakiej. Rozumiem, że nikt nie jest alfą i omegą, że błędy te są popełniane również przez ludzi, a w ludzkiej naturze leży mylenie się. Ale to, co niekiedy człowiek widzi przechodzi ludzkie (i nie tylko) pojęcie. Pomijam już różne zabawne (mniej lub bardziej) zdjęcia ukazujące różne błędy, głupie decyzje, lub po prostu przeoczenie czegoś, ale myślenie nad tym, co nas otacza, jak wielu ludziom dookoła się to zdarza? Może jestem ewenementem, ale często zdarza mi się myśleć, co właściwie widzę, słyszę. Próbuje racjonalnie wyjaśnić świat, i wszystko, co mnie otacza. Często zdarza mi się sytuacja gdzie myślę nad czymś, oraz konfrontuję to z dawnymi przemyśleniami. Dość popularnym wynikiem jest, iż wcześniej coś przeoczyłem, nie dopatrzyłem czegoś, lub po prostu moje wartości uległy zmianie, przez co moje myślenie było błędne, mój osąd był zły, niewłaściwy z dzisiejszego punktu widzenia.
 Czasami wdaję się z ludźmi z mojego otoczenia dyskutować, na mniej lub bardziej poważne tematy. Zdarza się, że dyskutujemy na temat, który w jakimś stopniu mnie interesuje, lub na temat, nad którym myśleliśmy podobną ilość czasu, gdy dochodzi do konfrontacji słownej wiele osób (które w mniejszym lub większym stopniu są traktowani, jako wyższa warstwa intelektualna, niekiedy grupa ta jest nazywana elitą intelektualną młodego pokolenia) zaczyna albo się burzyć, denerwować, stają się gniewni przez wysuwane przeze mnie tezy i argumenty (a nie są to raczej rzeczy wzięte z księżyca, czy skądkolwiek lecz rzeczy logiczne i trzymające się tematu), lub w momencie gdy tracą grunt pod nogami (czują iż przegrywają mocno dyskusję) wycofują się z walki na argumenty.
 W takim momencie nachodzą mnie przemyślenia, dlaczego się tak zachowują? Pomijając fakt, że znamienita część nie jest całkowicie zainteresowana tematem, lub uaktywnia się w momencie, gdy widzi, iż temat jest popularny, burzliwy, a i tak ich wkład w dyskusję kończy się na zacytowaniu fragmentu literatury, źródła bez podania kontekstu i co przez to rozumie. Skąd taka reakcja? Miałem przypadki "batalii" słownych, gdzie każda ze stron próbowała "nawrócić" przeciwników na swoją stronę, przekonać ich do swojej racji. Potyczki takie były długie, zażarte, wycieńczające, a ich efekt (poza przypadkami, kiedy nikt nie przekonał przeciwnika, lecz sam też nie jest przekonany do jego racji na tyle by przestąpić na jego stronę, w takim wypadku było wypunktowywanie, co było przekonujące a co nie, i przyznaniu częściowej racji (według odczucia)) były takie, iż ktoś głęboko zamyślony przyznawał rację i zaczynał zastanawiać się nad tym gdzie popełnił błąd w swoim rozumowaniu, iż uznawał wcześniej stanowisko przeciwne za najsłuszniejsze. Jednak w pewnym środowisku (którego opuścić nie mogę) jeszcze nigdy poza jednym jedynym przypadkiem nie było (znajoma powiedziała, iż zgadza się z moim stanowiskiem, lecz wciąż nie usłyszałem niczego konstruktywnego od niej) nigdy się to tak nie kończy. Reakcja moich znajomych to albo wycofanie się i uaktywnienie syndromu "oblężonej twierdzy" albo agresja w moim kierunku, jak gdyby rękoma i nogami próbowali się sprzeciwić temu, co mówię, ich trud był ogromny (jak gdyby próbowali przeciwstawić się sile ciążenia), więc założyć można, że w momencie desperackiej obrony swojego stanowiska byli bardzo związani z tym, co mówili, było to dla nich ważne. Lub po prostu nie chcieli przegrać, za wszelką cenę.
 Zakładając pierwszy wariant zdarzeń, dlaczego tak zaciekle bronią sowich poglądów, niekiedy wbrew logice? Czyżby tak bardzo bali się konfrontacji ze swoimi myślami, iż woleli stanąć na głowie, aby do tego nie dopuścić? Czy może kosztować by ich miało takie rozważanie tak wiele czasu, energii? Czy ludziom w obecnym świecie aż tak brakuje czasu, siły i chęci na myślenie? Czy boją się wniosków, do jakich mogą dojść? Bardzo mnie to zastanawia. Jestem ciekaw Waszych opinii na ten temat. Serdecznie zapraszam do wyrażenia swojego zdania w sekcji komentarzy. Pozdrawiam bardzo serdecznie!
_________________________________

Apeluję, iż pisałem tutaj bardzo ogólnikowo, temat jest niezwykle rozbudowany, oraz zahacza bardzo mocno o inne tematy. Kolejną sprawą jest to, iż post przedstawia moje subiektywne odczucia, które są aktualne na dzień ich pisania, to, iż sądziłem coś na dany temat nie znaczy, że moja opinia jest stała, zastrzegam sobie do zmiany mojej opinii w każdym momencie bez podania przyczyny. Też jestem człowiekiem i codziennie się uczę, przez co mój światopogląd może się zmieniać. Dziękuję bardzo za  uwagę.


22 cze 2016

Wykluczenie - moje przemyślenia na temat zjawiska.

 Witam w pierwszym (prawdziwym) poście! (Niebędącym postem organizacyjnym!) Chciałbym poruszyć temat wykluczenia.
 Wykluczenie jest naprawdę powszechnym zjawiskiem. Dotyka niemal każdego (jeśli nie każdego), w mniejszym lub większym stopniu. Czy to sami jesteśmy w jakimś środowisku bądź też w jakiejś sytuacji, lub mamy kontakt z osobą, która jest z jakiejś społeczności wykluczona. W bardzo wielu przypadkach jest to działanie niezamierzone, więcej decyzja o takim traktowaniu kogoś lub czegoś w obrębie pewnych "kategorii" jest najczęściej podejmowana na poziomie podświadomości. Wynika to z pewnego mechanizmu. Jest on naturalny, niejako wbudowany w człowieka, podarowany przez ewolucje? Matkę naturę? Boga? Umożliwia człowiekowi podejmowanie decyzji w ułamku sekundy. Co drastycznie zwiększa szanse na przeżycie, i w przeciwieństwie do niektórych zasad rządzących  wciąż jest przydatny żeby mimo ogromnego rozwoju technologicznego i cywilizacyjnego (uskoczenie przed pędzącym pojazdem, podczas walki, czy nawet zmniejszenie poczucia zagrożenia, zdenerwowania u dziecka w sytuacji wejścia do nowego środowiska jak chociażby przedszkola).
 Lecz mimo swej przydatności potrafi również być problematyczny (jak wszystko, gdyż "som plusy dodatnie i som plusy ujemne" jakby to powiedział klasyk"), dzięki temu mechanizmowi rządzącemu naszymi odruchami łatwiej jest nas zmanipulować (przykład reklam, gdzie to widzimy jakiś produkt sprawiający wrażenie bardzo dobrego, które to wrażenie utrzymuje się w pewnym stopniu nawet, gdy zobaczymy nasz reklamowany produkt na własne oczy. Gdzie już nie sprawia wrażenia "tego, czego w życiu potrzeba" wciąż zazwyczaj mamy sympatię/zaufanie do reklamowanego produktu). Działa to wszędzie i zawsze, reakcja naszego organizmu jest wiele szybsza niż my próbujący zebrać myśli na temat danego miejsca, osoby, rzeczy. Takie przeświadczenie jest dodatkowym utrudnieniu w relacjach międzyludzkich. Jeśli po zobaczeniu kogoś nasz mózg wyłapie coś, co mu się nie spodoba, możemy odnieść wrażenie, przeświadczenie, iż ta osoba nie jest miał/nie jest kimś, z kim chcemy się zaznajomić. Jeśli intuicja podpowie nam, iż nie chcemy się zadawać z tą osobą ludzie potrafią mieć duże opory w rozpoczęciu relacji. Efekt ten można zniwelować poprzez wyrobienie sobie opinie popartej jakąś zdobytą przez nas wiedzą. Być może Macie jakiegoś znajomego, który sprawia wrażenie mruka, osoby niemiłej, niesympatycznej, lecz wiecie, iż w rzeczywistości taki nie jest. Chodzi o dokładnie taką zależność. Nasze mózgi nie lubią nie mieć informacji na jakiś temat, dla człowieka najstraszniejsze zawsze jest to, czego nie zna. Więc puki nie mamy żadnych konkretnych, potwierdzonych informacji takie poczucie, iż ktoś jest taki, jakim go widzimy będzie się utrzymywać.
 Myślą kończącą ten wpis jest, iż diabeł nie musi być taki straszny, jakim go malują. Niekiedy pomimo przeświadczenia o kimś warto podejść i pogadać, lepsze przeświadczenie na podstawie małej ilości danych niż przeświadczenie wzięte z przysłowiowego nieba. Pozdrawiam serdecznie!
__________________________________________

Na koniec mała parafka dla dopełnienia formalności. Otóż zakładana częstotliwość postów na początku będzie zachwiana, gdyż blog potrzebuje czegoś "na start", swoistej siły rozpędowej. Kolejną sprawą jest fakt, iż pisałem tutaj bardzo ogólnikowo, temat jest niezwykle rozbudowany, oraz zahacza bardzo mocno o inne tematy. Ostatnią sprawą, iż post przedstawia moje subiektywne odczucia, które są aktualne na dzień ich pisania, to, iż sądziłem coś na dany temat nie znaczy, że moja opinia jest stała, zastrzegam sobie do zmiany mojej opinii w każdym momencie bez podania przyczyny. Też jestem człowiekiem i codziennie się uczę, przez co mój światopogląd może się zmieniać. Dziękuję bardzo za uwagę.


21 cze 2016

Historyczny post! - "Co?" i "Jak?" Przedstawienie oraz plany wobec blogu.

 Witam! Oficjalnie zaczynam swą przygodę z blogowaniem! Do rozpoczęcia swojego "publicznego pamiętnika" zachęciła pewna osoba (której to tożsamości nie zdradzę, wybaczcie!), być może to czytasz, być może wiesz, że to o Ciebie chodzi. Tak czy siak serdecznie pozdrawiam! Pomysł padł dość spontanicznie, podczas typowej dla nas rozmowy, moja rozmówczyni rozbawiona moją puentą w pewnej sprawie stwierdziła, że powinienem coś zrobić, aby więcej ludzi mogło usłyszeć moje teksty, więc o to jestem, co prawda pomysł realizuję połowicznie, w planach nie ma, aby ktoś stąd mnie usłyszał. Ani tym bardziej zobaczył.
 Tyle tytułem "trochę" przydługiego wstępu. Przewodnim tematem "popełnionego", przezeń niżej podpisanego, bloga będą... moje przemyślenia. Tak, stwierdzenie "publiczny pamiętniczek" jest nieprzypadkowe, oraz dużo bardziej dosłowne niż mogłoby się zdawać. Chcę z tego miejsca zaznaczyć, iż nie będzie to blog pod tytułem "gorzkie żale" tylko faktycznie moim zamierzeniem jest opisywanie rzeczy, które zobaczę, oraz przemyśleń na temat tychże spisywać tutaj, dzielić się nimi. Jak każdy chyba, myślę czasem o (przepraszam za wyrażenie) pierdołach, lecz postaram się spisywać tutaj rzeczy jak najbardziej treściwe. Będę dzielił się z wami (jeśli ktokolwiek będzie tu tracił czas na czytanie moich wypocin), sytuacjami, zjawiskami, które w moim codziennym życiu mnie zastanawiają, frapują. Przyszłą tematykę stanowić będą głównie tematy związane z psychiką ludzką oraz zachowaniami socjalnymi, choć nierzadko zahaczał będę o ekonomię czy nawet niezbyt lubiany temat, jakim jest polityka.
 Posty mam nadzieję będą pojawiać się raz w tygodniu. Treści będą przedstawiane głównie mojego punktu widzenia, gdyż nie chcę kłopotać, wciągać w "popełnionego" (przez niżej podpisanego) bloga. Mojego, czyli osoby na ten moment przed 20 (ile dokładnie zdradzać nie będę). Jeśli ktoś trafił tu jakimś przypadkiem, oraz dotrwał do tego momentu, niech się nie zraża! Mimo tego, iż jestem jakby na to nie patrzeć młody (niektórzy zapewne nazwaliby mnie "szczylem") tak już jakoś mam, iż dużo lepiej rozmawia mi się z osobami sporo ode mnie starszymi (30-40 lat). Posiadam również dosyć specyficzne spojrzenie na świat, wiec, jeśli nie przeszkadza Wam, moim (być może wyimaginowany) czytelnikom mój wiek, oraz styl jak i poprawność językowa ("Polska język trudna język) a szukacie innego spojrzenia na świat możemy się dogadać.
 Jak wcześniej zaznaczyłem, jest to sam początek mojej przygody z blogowaniem (wcześniej we wszelkich pracach pisemnych skupiałem się całkowicie na treści, formę pozostawiając samą sobie), więc wszelkie rady, wskazówki, uwagi oraz konstruktywna krytyka są jak najbardziej mile widziane. Więc zapraszam Was po raz kolejny bardzo serdecznie do zapoznania się z moją twórczością (
A.k.a. wypocinami)!